19 sierpnia 2016

05: Rozpętało się piekło cz.2


W ostatecznym rozrachunku słowa to tylko wiatr.
-George R.R. Martin-

Draco stojąc pod drzwiami do wieży astronomicznej doskonale słyszał, że Dumbledore tam jest. Jego ręka była zadziwiająco pewna i stabilna. Wziął głęboki oddech, szepnął ostatnie słowa pociechy i gwałtownie otworzył drzwi.
- Expelliarmus! -krzyknął i różdżka Dumbledora wpadła w prześwit w murze i pomknęła w czarną noc.
Młodzieniec przez chwilę doznał szoku. Rozbroiłem Dumbledora. Ta myśl dźwięczała mu w głowie, nie był w stanie w nią uwierzyć.
- Dobry wieczór, Draco – powiedział spokojnym głosem profesor.
Malfoy wziął głęboki oddech i rozglądając się dookoła wyszedł ze skrywającego go cienia.
- Kto tu jeszcze jest? - zapytał dostrzegając dwie miotły oparte o gruby mur wieży.
- To pytanie, które mógłbym zadać tobie. Działasz sam?
- Nie. Mam wsparcie – odpowiedział Ślizgon uśmiechając się w duchu. Wiedział, że zaraz przyjdzie tu reszta. - W twojej szkole są teraz śmierciożercy.
- No, no, no – odparł Dumbledore z podziwem. - Wspaniale. A więc znalazłeś sposób, by ich tutaj wpuścić, tak?
- Tak. Tuż pod twoim nosem, a ty o niczym nie wiedziałeś!
- Genialne – skwitował dyrektor. - Ale... wybacz mi... gdzie są teraz? Bo tutaj nikt cię nie wspiera.
- Napotkali twoje straże. Walczą teraz tam, na dole. To nie potrwa długo... Przyszedłem tu pierwszy. Mam... mam tu coś do załatwienia.
- No to musisz to zrobić, mój drogi chłopcze – powiedział cicho Dumbledore, coraz szerzej się uśmiechając.
Draco zamarł. Uśmiech na twarzy profesora powoli wyprowadzał go z równowagi. Maska spokoju, którą miał na sobie od rana zaczęła gdzieś znikać. Nie panował już nad niczym. Myśli w jego głowie zmieniały się w takim tempie, że żadnej nie mógł zatrzymać dłużej niż setne sekundy. Cisza, która zapadła głucho dźwięczała mu w uszach, a on po raz pierwszy w życiu nie wiedział co ma powiedzieć. Stał jak sparaliżowany, szukając odpowiednich słów, nie mógł ich jednak znaleźć.
- Draco, Draco, nie jesteś mordercą – odezwał się w końcu Dumbledore.
- Skąd wiesz? - wykrzyknął natychmiast Malfoy, dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego jakie głupie to pytanie. - Nie wiesz do czego jestem zdolny – dodał. - Nie wiesz co już robiłem! - Chciał by jego głos zabrzmiał spokojnie, ale wiedział, że słowa, które wypowiedział przepełnione były rozpaczą.
- Och tak, wiem. O mało co nie zabiłeś Katie Bell i Ronalda Wesleya. Przez cały rok próbowałeś, coraz bardziej rozpaczliwie, zabić mnie. Wybacz mi, Draco, ale nieudolne to były próby... tak nieudolne, mówiąc szczerze, że zastanawiam się, czy naprawdę się do tego przykładałeś.
- Przykładałem się! - krzyknął ze złością Draco, chociaż w głębi siebie wiedział, że starzec ma rację. - Pracowałem nad tym przez cały rok, a tej nocy... - przerwał mu czyjś krzyk dobiegający z głębi zamku. Blondyn mimowolnie zesztywniał i z przerażeniem spojrzał w stronę drzwi.
- Ktoś całkiem dzielnie sobie poczyna – stwierdził beztrosko profesor. - Ale mówiłeś... tak... że udało ci się wpuścić śmierciożerców do mojej szkoły... Przyznają wydawało mi się to niemożliwe... Jak tego dokonałeś?
Draco ciągle patrzył w stronę drzwi. Ulżyło mu, kiedy zdał sobie sprawę, z tego, że dyrektor próbuje przedłużać rozmowę. Będzie walczył, Draco ledwie się powstrzymał, by się nie uśmiechnąć.
- Może powinieneś wziąć się do roboty? - zaczął Dumbledore. - Co będzie, jak moje straże pokrzyżują plany twojego wsparcia? Jak pewnie wiesz, w zamku są też członkowie Zakonu Feniksa. A zresztą ty przecież nie potrzebujesz pomocy... Nie mam w tej chwili różdżki... nie mogę się bronić.
Draco wyraźnie słyszał drwinę w głosie profesora.
- Rozumiem – kontynuował Dumbledore. - Boisz się coś zrobić, póki ich nie ma.
- Nie boję się! - Draco spojrzał na rozmówcę. - To ty powinieneś się bać.
- Ja? Dlaczego? - zawołał zdziwiony dyrektor. - Nie sądzę, żebyś się odważył mnie zabić, Draco. Zabijanie wcale nie jest takie łatwe, jak sądzą ludzie niewinni... Więc powiedz mi, skoro czekamy na twoich przyjaciół, jak ci się udało ich tutaj przeszmuglować? Chyba długo trwało, zanim na to wpadłeś?
Draco zmierzył profesora nienawistnym spojrzeniem i zanim się odezwał wziął kilka głębokich oddechów.
- Musiałem naprawić tę szafkę, w której wszystko znika, od lat nikt jej nie używał. W zeszłym roku zginął w niej Montague.
- Aaaach... - westchnął Dumbledore, przymykając na chwilę oczy. - Bardzo sprytne... Są chyba dwie takie szafki?
- Druga jest w sklepie Borgina i Burkesa, ale pomiędzy nimi jest coś w rodzaju przejścia. Montague powiedział mi, że kiedy go zatrzasnęli w tej w Hogwarcie, ugrzązł w stanie zawieszenia, chociaż czasami słyszał, co się dzieje w szkole, a czasami, co się dzieje w sklepie, jakby szafka wędrowała między tymi dwoma miejscami, ale jego nikt nie słyszał... W końcu udało mu się z niej deportować, chociaż nie zdał jeszcze egzaminu. O mały włos nie umarł, jak to robił. Wszyscy uważali, że to była naprawdę wspaniała przygoda, tylko ja jeden zdałem obie sprawę, co to oznacza... nawet Borgin tego nie wiedział... tylko ja zrozumiałem, że można się dostać do Hogwartu przez te szafki, tylko trzeba naprawić tę zepsutą.
Draco zorientował się, że zaczął się powoli uspokajać i odzyskiwać pewność siebie.
- Znakomicie – mruknął Dumbledore. - Więc śmierciożercy mogli przedostać się do szkoły ze sklepu Borgina i Burkesa, żeby ci pomóc... Sprytny plan, bardzo sprytny plan... i to wszystko, jak powiedziałeś, tuż pod moim nosem...
- Tak – powiedział. - Tak, nieźle to obmyśliłem!
- Ale zdarzało się – kontynuował profesor – że ogarniały się wątpliwości, czy uda ci się naprawić tę szafkę, prawda? I wtedy uciekałeś się do takich prymitywnych i nieprzemyślanych działań, jak przysłanie mi zaklętego naszyjnika, który musiał trafić do niewłaściwych rąk... zatrucie miodu, kiedy szansa, że właśnie ja go wypiję, była naprawdę znikoma...
- Tak, ale ty wciąż nie zdawałeś sobie sprawy, kto za tym wszystkim stoi, prawda? - przerwał mu Draco drwiącym tonem.
- Prawdę mówiąc, zdawałem sobie z tego sprawę. Byłem pewny, że ty.
- Wiec dlaczego mnie nie powstrzymałeś?
Draco obserwował profesora i widział z jaką trudnością mu się mówi, z jaką trudnością zachowuje wyprostowaną sylwetkę. Co mu się stało?
- Próbowałem, Draco. Na moje polecenie śledził cię profesor Snape...
- Na twoje polecenie? - Draco ledwie powstrzymał się od śmiechu. On wykonywał polecenia kogoś INNEGO, obiecał mojej matce...
- Oczywiście – wszedł mu w słowo Dumbledore - Tak ci powiedział, Draco, ale...
- On jest podwójnym agentem, ty głupi starcze, wcale nie pracuje dla ciebie, tak ci się tylko wydaje! - krzyknął blondyn, nie wiedząc czy bardziej próbuje przekonać sam siebie czy Dumbledora.
- I tutaj się różnimy, Draco. Tak się składa, że ufam profesorowi Snapowi...
Malfoy czuł szczerość i przekonanie bijące od profesora. Dumbledore zasiewał w nim wątpliwości. Ciotka Bellatriks nie ufała Snapowi, zawsze powtarzała, że bije od niego jakaś dziwna aura. Zawsze zjawiał się po bitwie, nigdy jawnie nie walczył przeciw Dumbledorowi... Nie, to nie możliwe.
- A więc jesteś bardzo naiwny – odpowiedział. - Oferował mi swoją pomoc... Chciał by cała sława spłynęła na niego... chciał zrobić cokolwiek... „Co ty wyprawiasz? To ty podsunąłeś ten naszyjnik, to było głupie,mogło wszystko popsuć” … Ale ja mu nie powiedziałem, co robię w Pokoju Życzeń. Jutro się obudzi i będzie po wszystkim, już nie będzie ulubieńcem Czarnego Pana, w porównaniu ze mną będzie nikim, po prostu nikim – skończył mówić i zdał sobie sprawę z tego, że sam nie wierzy we własne słowa.
- Miła odmiana – rzekł Dumbledore. - Wszyscy lubimy jak docenia się nasza ciężką pracę... Ale przecież musiałeś mieć wspólnika... kogoś w Hogsmeade, kogoś, kto mógł podsunąć Kate ten... ten... aaaach... Oczywiście... Rosmerta. Od jak dawna jest pod działaniem zaklęcia Imperius?
- W końcu się połapałeś, tak?
Z dołu zamku ponownie dało się słyszeć czyjeś krzyki. Draco zerknął za siebie, ale nikt nie zbliżał się do wieży.
- Więc to biedna Rosmerta – kontynuował Dumbledore. - Została zmuszona do wejścia ukradkiem do toalety i wręczenia naszyjnika pierwszej uczennicy Hogwartu, która wejdzie tam sama, prawda? A zatruty miód... no tak, oczywiście, Rosmerta mogła to zrobić, bo posłała butelkę Slughornowi, wierząc, że to będzie prezent bożonarodzeniowy dla mnie... Tak, bardzo sprytne... bardzo dobrze pomyślane... Biedny pan Filch oczywiście nie pomyślał, by sprawdzić butelkę od Rosmerty... Powiedz mi, jak się z nią porozumiewałeś? Myślałem, że wszystkie sposoby komunikacji z Hogwartu i do Hogwartu są pod naszą kontrolą?
- Zaczarowane monety - odrzekł Draco, ta rozmowa powoli zaczynała go męczyć. - Ja miałem jedną, a ona drugą, i w ten sposób mogłem przesyłać jej polecenia...
- Czy to nie jest sposób komunikacji stosowany w zeszłym roku przez grupę, która nazwała się Gwardią Dumbledora? - zapytał Dumbledore.
- Tak, to był ich pomysł – przyznał z lekką niechęcią Draco. - A pomysł zatrucia miodu podsunęła mi ta szlama Granger. Podsłuchałem, jak opowiada w bibliotece, że Filch nie rozpoznaje trucizn...
- Bardzo cię proszę, żebyś w mojej obecności nie używał obraźliwych słów.
Draco zaśmiał się.
- Obchodzi cię, że nazwałem ją szlamą, chociaż za chwilę umrzesz?
- Tak, obchodzi mnie to - odpowiedział Dumbledore. - A co do mojej rychłej śmierci, Draco, to miałeś już dość czasu, żeby mnie zabić. Poza nami nie ma tu nikogo, jestem bardziej bezbronny, niż mogłeś marzyć, a ty wciąż nic nie robisz... A jeśli chodzi o dzisiejszą noc to trochę mnie dziwi, jak do tego wszystkiego doszło... Wiedziałeś, że opuściłem szkołę, tak? No tak, oczywiście – Dumbledore nie czekał na odpowiedz - Rosmerta widziała, jak odchodzę, porozumiała się z tobą, używając tych pomysłowych monet...
- Zgadza się. Ale powiedziała, że masz zamiar czegoś się napić i wrócisz...
- No tak, rzeczywiście się czegoś napiłem... i wróciłem... ledwo... — wymamrotał Dumbledore.
Draco ciągle był ciekawy co mu się stało, zapewne wypił jakąś truciznę, ledwie stał, wyglądał jakby zaraz miał osunąć się po ścianie i upaść.
- Więc postanowiłeś zastawić na mnie pułapkę? - zapytał profesor.
- Postanowiliśmy wyczarować nad wieżą Mroczny Znak, żeby ciebie tu zwabić. Wiedzieliśmy, że natychmiast wrócisz, żeby zobaczyć, kto został zamordowany. I to podziałało!
- Poniekąd... - przyznał Dumbledore. - Ale czy to oznacza, że nikt nie zginął?
- Ktoś zginął, jeden z twoich ludzi... Nie wiem kto, było ciemno... przeszedłem nad jego ciałem... Miałem czekać tutaj, aż wrócisz, tylko ci z Zakonu Feniksa weszli nam w drogę...
- I właśnie wchodzą - przerwał mu Dumbledore.
Z dołu dobiegł huk i krzyki, jeszcze głośniejsze niż przedtem. Draco miał wrażenie, jakby walka była coraz bliżej.
- Tak czy owak jest mało czasu - rzekł Dumbledore. - Pomówmy więc o tym, jakie masz możliwości wyboru, Draco.
- Jakie mam możliwości! - wykrzyknął Draco z niedowierzaniem. Wiedział, że nie ma możliwości, musi wykonać zadanie. - Stoję tutaj z różdżką w ręku... zaraz cię zabiję...
- Mój drogi chłopcze, przestańmy się oszukiwać. Gdybyś zamierzał mnie zabić, zrobiłbyś to w chwilę po tym, jak mnie rozbroiłeś, nie czekałbyś, żeby sobie najpierw ze mną pogawędzić o sposobach i środkach.
- Nie mam żadnych możliwości wyboru! - odparł Draco, wyczuł nadzieję w swoim głosie, nadzieję, że może Dumbledore wbrew wszystkiemu znajdzie jakieś wyjście. - Muszę cię zabić! On zabije mnie! Zabije całą moją rodzinę!
- Doceniam trudność położenia, w jakim się znalazłeś. Jak myślisz, dlaczego nie zdemaskowałem cię wcześniej? Ponieważ wiedziałem, że zostaniesz zamordowany, jeśli Lord Voldemort dowie się, że cię podejrzewam. Nie śmiałem z tobą rozmawiać na temat misji, jakiej się podjąłeś, bo bałem się, że użyje wobec ciebie legilimencji - mówił Dumbledore. - Teraz jednak możemy porozmawiać otwarcie... Nie stało się jeszcze nic złego, nikogo nie skrzywdziłeś, choć miałeś dużo szczęścia, że twoje przypadkowe ofiary przeżyły... Mogę ci pomóc, Draco.
- Nie, nie możesz - odpowiedział, chociaż bardzo chciał móc powiedzieć, że oddałby wszystko za tą pomoc, jednak nie wypowiedział tego na głos. - Nikt nie może mi pomóc. Powiedział mi, że jak tego nie zrobię, to mnie zabije. Nie mam wyboru.
- Przejdź na właściwą stronę, Draco, a ukryjemy cię tak, że nikt cię nie znajdzie, uwierz mi. Co więcej, mogę jeszcze tej nocy wysłać członków Zakonu Feniksa do twojej matki, żeby i ją ukryli. Twój ojciec jest teraz bezpieczny w Azkabanie... Kiedy nadejdzie czas, możemy i jego ochronić... Przejdź na właściwą stronę, Draco... nie jesteś zabójcą...
Draco oszołomiony wpatrywał się w Dumbledora. Może mnie ochronić, całą moją rodzinę... rodziców Pottera też miał ochronić, a jednak Czarny Pan ich dopadł.
Draco bił się z myślami. Chciał się zgodzić, tak bardzo chciał się zgodzić, a jednak wiedział, że ojciec i matka stoją po ciemnej stronie i nawet dla niego z niej nie zrezygnują. Pozwolili mu zabrnąć tak daleko, pozwolili mu zostać mordercą, może nie warto ich chronić?..
- Ale już daleko zaszedłem, prawda? — powiedział powoli. - Myśleli, że zginę, próbując tego dokonać, a ja jestem tutaj... ty jesteś w mojej mocy... z nas dwóch tylko ja mam różdżkę... jesteś zdany na moją łaskę...
- Nie, Draco - powiedział cicho Dumbledore. - To moja łaska, a nie twoja, teraz się liczy.
Blondyn jeszcze raz spojrzał na profesora. Z jego oczu biła szczerość.
To wszystko może zakończyć się właśnie tutaj. Wystarczy jedno słowo... Draco już otwierał usta by powiedzieć, że przyjmie jego propozycje, kiedy drzwi na wieżę się otworzyły i cztery osoby wbiegły spychając Malfoya na bok.
Wszystko przepadło.
- Dumbledore zapędzony w kozi róg! - zawołał Carrow. - Dumbledore bez różdżki, Dumbledore sam! Dobra robota, Draco, dobra robota!
- Dobry wieczór, Amycusie - powiedział spokojnie Dumbledore, rozpoznając śmierciożercę. - Widzę, że przyprowadziłeś też Alecto... jak miło...
- A więc myślisz, że twoje żarciki pomogą ci na łożu śmierci, tak? - zadrwiła kobieta.
- Żarciki? Nie, nie, to tylko dobre maniery - odrzekł Dumbledore.
- Zrób to - powiedział do Draco Greyback.
- To ty, Fenrirze? - zapytał Dumbledore.
- Zgadza się - wychrypiał w odpowiedzi. - Rad jesteś, że mnie widzisz, Dumbledore?
- Nie, tego nie mogę powiedzieć...
Fenrir Greyback roześmiał się. W jego uśmiechu Draco dostrzegł kropelki krwi. Ugryzł kogoś.
- Ale wiesz, Dumbledore, jak bardzo lubię dzieci.
- Czy mam rozumieć, że teraz atakujesz już nawet wtedy, gdy nie ma pełni księżyca? To niezwykłe... Tak ci zasmakowało ludzkie mięso, że nie wystarcza ci jedna ofiara na miesiąc?
- Zgadza się. Jesteś wstrząśnięty, co, Dumbledore? Przeraża cię to?
- Nie będę udawał, że nie budzi to we mnie odrazy - odrzekł Dumbledore. - I... tak, jestem wstrząśnięty tym, że Draco zaprosił tutaj właśnie ciebie, do szkoły, w której mieszka tylu jego przyjaciół...
- Nie zapraszałem go – oburzył się od razu Draco. - Nie wiedziałem, że ma tutaj być...
- Ja bym nie przepuścił takiej okazji, Dumbledore - zachrypiał Greyback. - Wycieczka do Hogwartu... tyle gardeł do rozdarcia... tyle smakołyków... Uniósł rękę i podłubał sobie żółtym paznokciem w przednich zębach, patrząc pożądliwie na Dumbledora.
- Mogę cię mieć na deser, Dumbledore...
- Nie – przerwał mu jeden ze śmierciożerców, których Draco nie znał z imienia. - Otrzymaliśmy rozkazy. Ma to zrobić Draco. No, Draco, tylko raz-dwa.
Draco zbladł. Teraz kiedy już był tak blisko przejścia na stronę Dumbledore wiedział, że choćby wydarzyło się najgorsze, on nie będzie wstanie zabić dyrektora.
- Po mojemu to on już jest jedną nogą w grobie! - ryknął Carrow - Popatrzcie tylko na niego... Dumby, co się z tobą stało?
- Och, coraz słabszy opór, coraz wolniejszy refleks, Amycusie - odrzekł Dumbledore. - Krótko mówiąc, starość... Pewnego dnia może i ciebie to spotka... jak będziesz miał szczęście...
- Co to znaczy? Co chcesz przez to powiedzieć?! Stary Dumby wcale się nie zmienił, co? Tylko gadasz i nic nie robisz, nic, nie wiem nawet, po co Czarnemu Panu twoja śmierć! Dalej, Draco, zabij go!
Gdzieś z dołu znowu dało się słyszeć hałas. Ktoś krzyknął:
- Zablokowali schody! Reducto! REDUCTO!
- Dalej, Draco, szybko!
Draco słyszał słowa wypowiadane przez ludzi wkoło, jednak nic z nich nie rozumiał. Ręka trzęsła mu się tak bardzo, że nawet jakby chciał rzucić jakieś zaklęcie, to nie był pewny gdzie by ono trafiło.
- Ja to zrobię - warknął Greyback i ruszył w stronę profesora.
- Powiedziałem: nie! - krzyknął w jego stronę Carrow.
Błysnęło i wilkołaka odrzuciło na bok; uderzył w mur i zatoczył się rozwścieczony.
- Zrób to, Draco, albo odsuń się, to ktoś z nas... - zaskrzeczała kobieta, ale przerwały jej otwierające się drzwi w których stanął Snape.
Snape przebiegł wzrokiem po wszystkich zgromadzonych.
- Mamy problem, Snape - powiedział Carrow. - Ten chłopak chyba nie jest w stanie...
Przerwał mu cichy szept, każda twarz spoglądała teraz na Dumbledora.
- Severusie...
Snape wyminął wszystkich i stanął naprzeciwko Dumbledora. Draco oprzytomniał na tyle by móc obserwować całą scenę. Dostrzegł wyraz twarzy dyrektora, Dumbledore był umierający.
- Severusie... błagam...
Snape uniósł różdżkę i wycelował nią w Dumbledora.
- Avada kedavra!
Z końca jego różdżki wystrzelił strumień zielonego światła i ugodził Dumbledora prosto w piersi, moc zaklęcia wyrzuciła Dumbledora w powietrze, gdzie przez ułamek sekundy zawisł pod jaśniejącą czaszką, a potem powoli, jak wielka szmaciana lalka, opadł i przewalił się przez blankę.
Draco stał nieruchomo. Oszołomiony nie był wstanie się nawet ruszyć, poczuł, że ktoś łapie go za kark i pcha w stronę drzwi. Zaczął tempo iść na przód. Był tak nieprzytomny, ze nie wiedział jakim cudem udało mu się przedrzeć przez wszystkich walczących. Ocknął się dopiero gdy razem ze Snapem wybiegali przez drzwi zamku.
Słyszał gwar za swoimi plecami, formułki zaklęć i snopy światła odbijające się o mury. Jednak nie zwracał na to uwagi, biegł ile sił w nogach. Dopiero na błoniach się zatrzymał, kiedy jeden ze śmierciożerców upadł na ziemie pod wpływem zaklęcia. Draco dostrzegł Pottera biegnącego za nimi.
- Drętwota! - krzyczał wybraniec, jednak zaklęcie na każdym razem chybiało.
- DRACO, UCIEKAJ! - ryknął Snape w jego stronę.
Malfoy zaczął biec w stronę zakazanego lasu. Dobiegajac na skraj polany zatrzymał się. Spojrzał na scenkę w oddali. Na Pottera i Snape miotających w siebie zaklęcia. Profesor krzyknął coś do Śmierciożercy, który biegł w ich stronę. Mężczyzna zaśmiał się i w tym samym momencie Potter, wijąc się, upadł na ziemie.
- Nie! - krzyknął Snape, na tyle głośno, ze Draco go usłyszał. - Zapomniałeś, jakie mamy rozkazy? Potter należy do Czarnego Pana... mamy go zostawić! Idziemy! Idziemy!
Ruszyli w stronę lasu, kiedy Potter podniósł się i po kilku metrach krzyknął:
- Septum... - zablokowany przez Snapa, nie zdążył do końca wypowiedzieć zaklęcia, Draco jednak rozpoznał formułę, której Potter użył, tamtego pamiętnego dnia w toalecie.
- Nie Potter! - odpowiedział mu Snape. Wyraz jego twarzy znowu zmienił się jak wtedy gdy rzucał zaklęcie na Dumbledora, nie była to nienawiść i chęć mordu. Bardziej niechęć do robienia czegokolwiek. - Śmiesz używać przeciw mnie moich własnych zaklęć, Potter? To ja je wymyśliłem... ja, Książę Półkrwi! A ty chciałbyś zwrócić moje wynalazki przeciw mnie... jak twój plugawy tatuś, tak? O, nie, nie sądzę... NIE! - dodał.
- A więc zabij mnie - wydyszał Potter. - Zabij mnie, jak zabiłeś jego, ty tchórzu...
- NIE NAZYWAJ MNIE TCHÓRZEM!!
Krzyk Snape był tak głośny, że Draco aż się wzdrygnął. Dostrzegł, że Snape odwraca się w stronę lasu, więc schował się za drzewem. Widział jak na uciekającego profesora rzuca się ptak, po czym z nadzieją, że Snape zginie oparł się o chłodny konar drzewa.
- Przeklęty hipogryf – mruknął Snape wchodząc do zakazanego lasu.
Draco stojąc za drzewem słyszał kroki profesora, był lekko zawiedziony kiedy ten wyszedł z cienia tylko z porwaną szatą. Westchnął w duchu i wyprostował się.
- Dlaczego go nie zabiłeś?
Snape zatrzymał się i spojrzał w stronę Dracona, napotkał jego szare oczy, w których iskrzył się ogień. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, w końcu Severus przeniósł wzrok na wyciągniętą w jego stronę różdżkę i uniósł wysoko brwi, jakby się śmiejąc.
- Harry Potter należy do Czarnego Pana – odpowiedział. - On nie może zginąć, nie teraz – dodał, gdy dostrzegł spojrzenie Draco.
- Dlaczego? - zapytał Malfoy, starając się by jego głos był spokojny. W tym momencie zadźwięczały mu w głowie słowa Dumbledora „ufam profesorowi Snape'owi”. Już wtedy, na wieży wiedział, że Dumbledore wie co mówi, jednak dopiero teraz to do niego dotarło. - Nie jesteś po naszej stronie. - Draco zorientował się, że powiedział to na głos dopiero gdy Snape znowu na niego spojrzał.
- Po naszej stronie? - zaśmiał się. - Draco, ty też po niej nie stoisz. Nie zabiłeś Dumbledora. Wbrew wszystkiemu jesteś dobrym człowiekiem, Draco - dodał.
- Nie masz pojęcia jakim człowiekiem jestem! To czy zabiłem Dumbledora czy nie, nie ma teraz znaczenia, ważne jest że ty go zabiłeś! Zabiłeś człowieka, który Ci ufał... Dlaczego? Dlaczego go zabiłeś skoro... - Draco zamilkł wzdychając z niedowierzaniem, gdy wszystkie elementy nagle ułożyły się w całość. - On tego chciał... prawda?... Przeklęty starzec wygrywa nawet umierając...
- Ani słowa więcej – warknął Snape. - To bardzo długa historia, która nie jest przeznaczona dla wszystkich, a ten las ma więcej uszu niż ci się wydaje – dodał, wymijając wyciągniętą różdżkę młodzieńca. - Chodź ze mną.
Draco przez kilka sekund stał nieruchomo wpatrując się w odchodzącego profesora. W końcu schował różdżkę do kieszeni i ruszył za oddalającą się postacią.

* Słowa wypowiedziane na wieży (przez Draco, Dumbledora i śmierciożerców) pochodzą z książki Harry Potter i Książe Półkrwi.
__________________________________________________
Najgorszy fragment opowiadania napisany. Myślę, że od tego momentu będzie mi się lepiej pisać i szybciej! :) Zdradzę wam, że opowiadane prawdopodobnie będzie mieć około 20 rozdziałów. Cała historia jest już w mojej głowie, zostało tylko ubrać wszystko w słowa i przenieść na papier. :)