Są
drogi, którymi nie należy podążać, armie, których nie należy
atakować, fortece, których nie należy oblegać, terytoria, o które
nie należy walczyć, zarządzenia, których nie należy
wykonywać.
-Sun
Tzu-
Gdyby
w jego łóżku leżała teraz dziewczyna, z pewnością wiedziałaby,
że nie śpi. Leżał nieruchomo, jednak myśli przebiegające po
jego głowie były głośne, niczym bicie dzwonów. Dzwonów, które
niebawem miały zacząć bić, zwiastując tragedię.
Jeśli
tylko istniałaby możliwość, by zostać tak na zawsze zrobiłby
to. Jednak wiedział, że to co ma do wykonania musi zostać
zrobione. Chwila, w której mógł się cofnąć minęła
bezpowrotnie. Wiedział, że tego wieczora zginie. Nie było
możliwości, by Dumbledore, najpotężniejszy z żyjących
czarodziei, poddał się bez walki. Draco nawet opracował plan.
Zacznie wypowiadać zaklęcie rozbrojenia, wolno, jakby się wahając,
a wtedy profesor w obronie własnej powali go śmiertelnym zaklęciem.
Nie ma innej możliwości, Draco będzie otoczony przez tuzin
śmierciożerców, Dumbledore nie zaryzykuje życiem, będzie się
bronić.
Perspektywa
śmierci nawet go cieszyła. Zginie jako bohater, walcząc dla
Czarnego Pana, tak przynajmniej opiszą go w gazetach, jedno było
pewne - zginie jako wierny przysiędze, jako człowiek
honoru. Człowiek, który dotrzymuje słowa. Nie łamie się
złożonych przyrzeczeń, w końcu każdy człowiek jest wart tyle
ile jego obietnice. A on dotrzymuje zobowiązań. Westchnął.
Świadomość, że niezależnie od tego co się wydarzy jest już
martwym człowiekiem, momentami go przygnębiała. Pomimo wczesnego
wieku, siedemnastu lat, lubił mieć złudną nadzieje, że pozostawi
po sobie syna, jedyne co może pozostać po człowieku, skrawek
własnej duszy w innej.
Przerwał
swoje rozmyślania gwałtownie otwierając oczy. Zegar wybił szóstą.
Draco
Malfoy usiadł na łóżku i oparł twarz o swoje mokre, spocone
dłonie. Odczuwał strach, nie przed śmiercią, raczej był to
strach przed tchórzostwem. Uniósł głowę i spojrzał w dwoje
szarych oczu patrzących się na niego. Było w nich wszystko,
poczynając od gotowości, kończąc na nadziei i strachu.
-
I tak jesteś już martwy, naciesz się ostatnim dniem – powiedział
do swojego odbicia. Przymknął oczy, a kiedy na nowo je otworzył
jego twarz nie wyrażała nic.
Oblicze
człowieka z obojętnością idącego na szafot.
Szafka zniknięć stała
schowana w kącie Pokoju Życzeń, przykryta starym, białym
prześcieradłem. Draco zdjął z niej płótno i
jeszcze raz przyjrzał się meblowi.
-
A co by było gdybyś nigdy nie zadziałała? - zapytał w jej
kierunku.
Czy
gdyby szafka nie działała Śmierciożercy szykowaliby się
do wyprawy do Hogawrtu? Czy plan zabicia Dumbledora doszedł by
do tego etapu? Czy Draco mógłby po prostu odejść, zniknąć
niezauważonym? A co gdyby nigdy nie zgodził się zostać sługą
Czarnego Pana?
-
Kolejne pytania na które nie ma odpowiedzi, prawda?
Szafa
nie odpowiedziała. Monumentalny mebel stał niczym niewzruszony.
Draco westchnął i otworzył drzwiczki.
Wnętrze
szafki było puste. Chłopak wyrwał kartkę z leżącej obok książki,
wyjął z kieszeni pióro i kałamarz i na pustym skrawku papieru
napisał kilka słów.
Wszystko
gotowe.
D.M.
Włożył
kartkę do szafki i zamknął drzwiczki. Odczekał kilka sekund i
zajrzał ponownie do środka. Szafka była pusta.
A
więc nie pozostaje już nic więcej, poza czekaniem. Czas
jest bardzo dziwnym zjawiskiem. Kiedy miło go spędzamy przemija w
tak zawrotnym tempie, że ledwie jesteśmy w stanie go zauważyć. A
kiedy na coś czekamy, boimy się czegoś czas dłuży się
niemiłosiernie. Umysł rejestruje każde uderzenie zegara, odnosi
wrażenie, że sekunda trwa całą wieczność.
Tak przynajmniej odczuwał to Draco.
Czekał
na Śmierciożerców tylko niecały kwadrans, jednak te piętnaście
minut dla Dracona trwało mniej więcej tyle co cały rok. Czuł
przyśpieszone, mocne uderzenia swojego serca i lekkie drżenie rąk.
Ciągle próbował się uspokoić, powtarzał uspokajające słowa w
swoich myślach. Ciało go jednak nie słuchało. Żyło zupełnie
jakby miało
swoje własne życie, jakby nie było zależne od jego głowy.
Pierwszy raz w życiu nie mógł zapanować nad swoim własnym
ciałem.
Drzwi
szafki otwierały się raz za razem, a z wnętrza po kolei wychodzili
śmierciożercy. Najpierw pokazał się Greyback, potem Bellatriks, Carrow i
kilka innych osób, których Draco nie znał z imienia i nazwiska.
Cały
dokładny plan omówili w sklepie Borgina i Burkesa, kiedy Draco przeniósł
się tam za pomocą szafki. Teraz musieli go tylko powtórzyć i
jeszcze raz upewnić się, że każdy zna swoje zadanie. Rozkazy
Voldemorta były proste: zabić Dumbledora. Wszyscy o tym wiedzieli i
jednocześnie każdy chciał być tym kto wypowie śmiertelne
zaklęcie, z wyjątkiem osoby, która miała to zrobić.
Śmierciożercy
byli w świetnym nastroju. Cieszyli się niesamowicie z tego, że
nadszedł wreszcie tak długo wyczekiwany przez nich moment. Kiedy
wreszcie wszyscy wyszli z szafki zniknięć rozszedł się wśród
zgromadzonych pomruk zadowolenia.
Greyback znany ze swojej ekspresji zaczął się głośno śmiać. Było
to coś w rodzaju radosnego rechotania, momentami brzmiącego jak
pianie koguta.
-
Czy ktoś tu jest? - Pytanie dotarło do uszu zgromadzonych i wszyscy
na chwilę zamarli.
Draco
jako jedyny rozpoznał melodyjny głos
profesor Trelawney,
już chciał coś powiedzieć, kiedy Carrow zerwał się z miejsca i
zamieniając się w obłok czarnego dymu omiótł nauczycielkę i z
hukiem wyrzucił ją za drzwi pokoju.
-
Czy ty oszalałeś!? - krzyknęła do niego Bellatriks. - Jeśli ona
powie komuś, że tu jesteśmy cała nasza akcja może legnąć w
gruzach!
-
Tak, z pewnością ktoś uwierzy nawiedzonej dziewczynce, widziałaś
jak ona wyglądała? Pewnie jakaś uczennica szukała miejsca na
schadzkę.
-
To profesor Trelawney, uczy
wróżbiarstwa – wtrącił Draco.
-
Pewnie pomyśli, że zaatakował ją tylko jakiś niewdzięczny uczeń
– skwitował wszystko jakiś bezimienny śmierciożerca. - Chyba
czas skupić się na tym co mamy do zrobienia.
-
Tak, tak – odpowiedziała Bella. - Każdy z nas wie co tutaj robimy
– zaczęła mówić donośniejszym tonem. - Dzisiejszego wieczoru
świat ujrzy na własne oczy upadek największego wroga Czarnego
Pana, jakim jest Albus Dumbledore.
Wszyscy
wybuchnęli przytakującym śmiechem.
-
To skoro wszyscy wiemy po co tu jesteśmy, powtórzymy jeszcze raz
nasze zadania. Bez urazy, Lastrange, ale twoja mowa nie wnosi nic
nowego – powiedział Greyback, dławiąc się ze śmiechu
-
Moja mowa nic nie wnosi!? - warknęła Bella. - No, jak jesteś taki
mądry to sam może powiedz coś co nie będzie wyciem do księżyca.
-
Nie sądzę byś chciała, bym zawył do tego księżyca. Lecz jeśli
chcesz to z chęcią posmakuję twojego ciała i sprawie, ze ty
zawyjesz. To jak, uczynisz mi ten zaszczyt?
Bellatriks
rzuciła mu wściekłe spojrzenie, mówiące coś w rodzaju ani słowa
więcej.
-
Tak myślałem – mruknął w odpowiedzi Greyback i zaśmiał się
pod nosem.
-
Greyback, zamknij się wreszcie. Patrząc na jej minę, jak powiesz
coś więcej to nie skończy się to dobrze dla nikogo z nas –
odezwał się Carrow.
-
Nie potrzebuję niczyjej obrony, Carrow – zawołała ze złością
Bellatriks.
Draco
obserwował konwersacje, zastanawiając się kto się kogo bardziej
boi. Ciotka Bellatriks wyglądała strasznie i była zdolna do
naprawdę złych rzeczy. Carrow zdawał się być całkiem normalny,
tak samo jak reszta osób. A Greyback... był wilkołakiem, nigdy nie
można być pewnym czego spodziewać się po wilkołaku. A jednak
Bellatriks nie wyglądała na zlęknioną, stała dumnie wyprostowana
i groźnie spoglądała na swoich towarzyszy.
Malfoy
tak bardzo zatopił się w myślach, że przestał słuchać wymiany
zdań reszty zgromadzonych. Ocknął się dopiero, gdy poczuł ciężar
monety w kieszeni spodni. Bez zastanowienia sięgnął po nią ręką.
Rosmerta. Właścicielka Trzech Mioteł takim właśnie
sposobem się z nim kontaktowała.
-
Dumbledore i Potter właśnie teleportowali się gdzieś z
Hogsmeade – przeczytał na głos blondyn. - To wiadomość od
Rosmerty – dodał, kiedy wszystkie twarze zwróciły się w jego
stronę.
-
Czyli Dumbledora nie ma teraz w zamku – zaklęła Bellatriks. -
Napisała kiedy wrócą?
-
Nie, ale jak tylko ich zobaczy to z pewnością prześle wiadomość
– odpowiedział Draco.
-
Skoro w szkole nie ma dyrektora to możemy przejąć zamek! -
krzyknął Carrow.
-
Tak, jak Dumbledore wróci zamek będzie nasz! Wyczarujemy mroczny
znak, staruch pomyśli, że ktoś zginął i da się złapać w
zasadzkę.
-
Możemy zająć wieżę astronomiczną, jako jedyna zazwyczaj jest
pusta.
Wszyscy
od razu podchwycili ten pomysł i ruszyli biegiem w stronę wyjścia.
Greyback zatrzymał się nagle przed drzwiami.
-
Ktoś tam jest, więcej niż jedna osoba. Czuję ich. Nie wyjdziemy
stąd niezauważeni.
-
Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności, ze sklepu Wesleyów. Będzie ciemno, nie zauważą nas,
więc bez problemu przemkniemy na drugi korytarz - powiedział Draco, wyjmując z kieszeni torebkę pełną ciemnego pyłu.
-
Nie będę używać produktów stworzonych przez plugawych zdrajców
krwi.
-
To nie jest czas i miejsce na wybrzydzanie, Carrow. A poza tym sam
proszek nie wystarczy, jak będzie ciemno to my też nic nie będziemy
widzieć.
-
Cholera.
-
W sklepie Borgina i Burkesa jest ręka Glorii, z nią i proszkiem
możemy wyjść niezauważeni – odezwał się w końcu Draco.
-
No, no, no... ten chłopak jednak nie jest taki głupi, jakby można
pomyśleć, patrząc na jego ojca – stwierdził Alecto. – No co?
Wszyscy wiedzą, że wielki Lucjusz popadł w niełaskę – dodał
widząc zabójcze spojrzenie Bellatriks.
-
Carrow – powiedziała bardzo powoli Bella, patrząc uważnie na
śmierciożercę. - Wrócisz do sklepu i przyniesiesz nam rękę
Glorii.
-
Uważasz, że jestem chłopcem na posyłki?
-
Tak – rzekła w odpowiedzi. - Tak właśnie uważam.
Alecto
Carrow już chciał coś odpowiedzieć, ale w tym samym momencie
Greyback pchnął go w stronę szafki, posyłając mu wymowne
spojrzenie. Zrezygnowany wzruszył tylko ramionami i wszedł do
szafki.
Nie
czekali długo na jego powrót. Po raptem kilku minutach wyłonił
się z powrotem niosąc ze sobą potężną czarną rękę.
-
Daje światło temu kto ją trzyma... Draco, wyjdziesz z nią i tym
całym proszkiem, po czym wyprowadzisz nas wszystkich po kolei. My
zajmiemy się wszystkimi, którzy będą walczyć, a ty Gibbon wyjdziesz
pierwszy i od razu pobiegniesz na wieżę astronomiczną i
wyczarujesz mroczny znak. Wszyscy wiedzą co mają robić?
Draco
wraz z innymi skinął głową. Czuł tak ogromną gulę w gardle, że
nie był pewien czy byłby w stanie wypowiedzieć choćby jedno
słowo. Bał się. Pomimo wszystkich obietnic, które sobie złożył,
bał się, nie wiedział tylko czy bardziej ewentualnej przegranej
czy zwycięstwa.
Pod
Pokojem Życzeń nie czekał na nich nikt, kto mógłby stanowić
zagrożenie. Grupka gryfonów, których mogliby powalić jednym
zaklęciem. Trzymali się jednak planu. Draco wyszedł pierwszy
zrzucając na ziemie proszek, po którym cały korytarz zatopił
się w ciemnej mgle. Ręka glorii nie dawała żadnego
oszałamiającego światła, przypominała raczej dogasającą
pochodnie, swoje zadanie, jednak spełniła. Wszystkim śmierciożercom
udało się wyjść z pokoju. Kiedy weszli na następny korytarz
spotkali grupkę czarodziei z Zakonu Feniksa.
Rozpętała
się bitwa.
Draco
w całym swoim życiu nigdy nie widział czegoś takiego. Z każdej
strony rozbłyskały kolorowe błyski rzucanych zaklęć. Do jego
uszu docierały strzępy wypowiadanych formułek, krzyki, śmiechy,
łopotanie szat. Na korytarzu panował gwar. Malfoy stał
zdezorientowany, nie wiedział co ma robić, w którym kierunku iść.
Stracił orientację, miał wrażenie jakby nigdy wcześniej nie był
w tym miejscu.
Możesz
uciec, nikt nie zauważy. Podpowiadał mu cicho głosik w głowie.
Draco nawet przez chwile był gotowy go posłuchać. Przeszkodziła
mu jednak ręka, która ścisnęła go za ramię.
-
Idź na wieżę, dorwij Dumbledora. Poradzimy sobie z nimi i
dołączymy do ciebie – powiedziała mu do ucha ciotka Bellatriks. -
Będziesz bohaterem, Draco. Idź. - Pchnęła go lekko w stronę
schodów.
Chłopak
sam nie wiedział kiedy zaczął biec w kierunku wieży. Czuł się
jakby był w jakimś amoku, jakby jego mózg i ciało żyły w innej
czasoprzestrzeni. Zatrzymał się dopiero na samym szczycie schodów.
Za
ścianą czekało na niego przeznaczenie. Rano wydawało mu się, że
pogodził się ze wszystkim co może się dzisiaj wydarzyć. Teraz,
tuż przed decydującym starciem nie wiedział nawet co robi. Plan, który tak skrupulatnie opracował zaginął gdzieś w czeluściach jego pamięci. Nie miał nic poza kilkoma zaklęciami które krążyły mu po głowie.
Nie zastanawiał się długo, stojąc pod drzwiami do wieży
astronomicznej doskonale słyszał, że Dumbledore tam jest. Jego
ręka była zadziwiająco pewna i stabilna. Zastrzyk adrenaliny
spowodował, że jego strach na chwilę zniknął.
-
Pożegnaj się z życiem, Draco – szepnął, po czym wziął
głęboki oddech i gwałtownie otworzył drzwi.
_________________________________________________
Początkowo ten rozdział miał wyglądać inaczej. Miał kończyć się rozmową Draco i Dumbledora na wieży oraz ucieczką z Hogwartu, jednak byłoby trochę za długo, dlatego podzieliłam to na dwie części. Część drugą powinnam dodać na dniach.
Dajcie znać jak wam się podoba. :)
Draco wszystko dobrze przemyślał, nie bez powodu jest w domu Salazara Slytherina. Przebiegły i czujny, ale zbyt szybko żegna się z życiem :>
OdpowiedzUsuńNajbardziej wyczekuję rozmowy na wieży i odczuć Dracona. Co dalej wydarzy się po opuszczeniu murów zamku. Trzymam za słowo, że część druga ukaże się na dniach :)